
Aby się modlić musisz być czysty!
W ostatnim tekście podjąłem temat modlitwy w kontekście zbawienia. Starałem się pokazać, że myślenie „im więcej się modlę, tym bardziej zasługuję na zbawienie” ma niewiele wspólnego z Ewangelią, którą przyjmują chrześcijanie oraz jest szkodliwe. Dzisiaj zostaniemy w temacie modlitwy.
Problem nie tylko z szóstym przykazaniem
Wielu chrześcijan żywi przekonanie, że modlić mogą się tylko wtedy, gdy są czyści, czyli bez grzechu. Ludzie, którzy popełniają grzech, zwłaszcza ciężki, ograniczają modlitwę do minimum, albo zupełnie eliminują ją ze swojego życia. Dotyczy to zwłaszcza grzechów z pod znaku szóstego przykazania Dekalogu, a więc tych, które dotyczą seksualności.
Takie podejście wynika z założenia, że do bycia akceptowanym (celowo używam tego słowa zamiast słowa „kochanym”) przez Stwórcę, muszę być czysty i nieskazitelny. Jeśli zrobię coś, co jest niezgodne z Jego wolą, wtedy jedyne, co mogę zrobić, to próbować unikać jego kary. Grzech ciężki odłącza mnie od Niego. Grzech ciężki dotyczący seksualności powoduje, że nie mam co u Niego szukać zrozumienia, wsparcia, czy jakiejkolwiek pomocy. Jedyne, co mogę zrobić to podjąć pokutę lub (w przypadku katolików) iść do spowiedzi.
Jesteś niedobry! Nie kocham cię!
Skąd się wzięło takie myślenie? Oczywiście złożyło się na nie wiele rzeczy, ale wydaje mi się, że bierze się ono z błędów wychowawczych oraz nieodpowiedniej edukacji religijnej. Rodzice często uzależniają akceptację swoich pociech od tego czy są grzeczne. Bycie niegrzecznym jest czymś niemile widzianym. Rodzice potrafią karać dziecko za to, w czym wykroczyło przeciwko ustanowionemu porządkowi. Kary te są szczególnie bolesne wtedy, gdy dotyczą sfery emocjonalnej – „Byłeś niegrzeczny/a, a więc musisz odkupić swoją winę, albo – co gorsze – mamusia/tatuś już tak bardzo Cię nie kochają”. Będąc wychowani w takim systemie, w naszej świadomości i podświadomości pielęgnujemy potem głębokie i silne przekonanie, że na miłość trzeba sobie zasłużyć.
Do klasztoru za karę
To przekonanie jest – niestety – wzmacniane przez niefortunną edukację religijną. Pamiętam czas, gdy nosiłem jeszcze habit. Pewnego dnia przed klasztorem byłem świadkiem pewnej sceny. Młoda mama nie mogła sobie poradzić z rozwrzeszczanym i wyrywającym się dzieckiem. Gdy przystanąłem, aby zaproponować pomoc, kobieta natychmiast wpadła na „genialny” pomysł i krzyknęła do dziecka „Jak będziesz niegrzeczny to ksiądz zabierze cię do klasztoru”. Możemy się śmiać, ale w życiu dziecka facet w brązowej sukience to ktoś jak Bóg. Jestem niegrzeczny i nie słucham mamy, a ten „bóg” za karę zabierze mnie do tajemniczego klasztoru, więc trzeba się Go bać.
Taki mały człowiek wzrasta w przekonaniu, że Bóg jest groźny i niedobry. Na katechezie w szkole uczą go, że Bóg „za dobre wynagradza, a za złe karze”. Jakże więc potem, w dorosłym życiu ma się modlić, gdy na sumieniu ma pornografię, masturbację, czy seks przedmałżeński? Gdy popełni któryś z tych grzechów, nie ma prawa do modlitwy, bo przecież nie zostanie przyjęty przed nieskalane oblicze Boga.
Wtyki u Szefa?
Tutaj pojawia się miejsce na różnych pośredników, jak Maryja czy święci. Jeśli ja nie mogę się modlić do Boga z powodu moich grzechów, to spróbuję zwrócić się do kogoś z nich. Oni mają wtyki u Szefa, więc pomogą w mojej trudnej sytuacji. Niestety takie podejście jest tylko utwierdzeniem się w przekonaniu, że Boga należy się bać. On jest surowym Szefem, Ojcem. Jeśli chcesz się do Niego zwrócić to zrób to przez Matkę, która zna sposoby, albo przez jego zaufanych. Taka droga to droga donikąd.
Co na to Jezus i jego Ewangelia?
Przekonanie o tym, że trzeba być czystym, aby stanąć przed Bogiem, jest mocno zakorzenione w judaizmie. Stary Testament zawiera mnóstwo rytualnych przepisów na ten temat. Według tej części Biblii grzech, czy nawet kontakt z grzesznikiem pociągały za sobą konieczność oczyszczenia. Jednak takie podejście jest w dużej opozycji do tego, co mówi i robi Jezus.
A mówi, że nie przyszedł do sprawiedliwych, ale do grzeszników, i konsekwentnie realizuje swoją misję spotykając się z nimi. Dopuszczając ich blisko siebie, bawiąc się w ich towarzystwie, a nawet wybierając ich do tego, by głosili przyniesioną przez Niego Dobrą Nowinę. Oczywiście wzbudza to sprzeciw. Dla faryzeuszy, saduceuszy i uczonych w Piśmie jest to szkodliwa herezja, którą trzeba zwalczyć, bo zagraża religijnemu systemowi, który został wykształcony na przestrzeni długich wieków.
Jezus nic sobie z tego nie robi. On jest objawieniem swojego Ojca. Tym co mówi i robi, pokazuje ludziom, jaki stosunek do nich ma Stwórca, a On akceptuje ich bezwarunkowo, kocha ich za to, że są. Nie każe grzeszników chorobami i nieszczęściami, ale oddaje swoje życie, by tamci mogli żyć w obfitości.
Pomagam ludziom w rozwoju życia chrześcijańskiego w oparciu o Ewangelię. Jeśli szukasz pomocy zapraszam do kontaktu.
Tutaj możesz zapoznać się krótkim opisem tego jak pracuję i ofertą cenową – mentoring.
Tag:modlitwa
7 komentarzy
Tak bo jak krecą smiglem to nie wolno
Coraz ciekawsze zagadnienia pan porusza w swoich tekstach 🙂
Cieszę się, że teksty cieszą się Pani zainteresowaniem. Bardzo mi miło.
Przecież wiele osób je czyta ☺ niewiele tylko daje komentarz, chyba, że panu w prywatnych wiadomościach 🙂
Tak. Wiele osób czyta te teksty.
Jest podobno coś takiego, jak dar modlitwy. Mam wrażenie, że krótko go miałam. Właśnie MIAŁAM. Teraz modlitwa przychodzi mi z trudem. “Rozmawiam” często z Panem Bogiem. ale własnymi słowami, bo te wyuczone “sypią” mi się. Czy to nadal modlitwa?
A czym miałby być ten dar modlitwy? Łatwością z jaką przychodzi nam modlić się? Jeśli tak to od kogo miałby pochodzić ten dar i dlaczego nie wszyscy byli by w jego używaniu?
Według mnie lepiej modlić się do Boga własnymi słowami niż bezmyślnie klepać wyuczone formułki.