Polemika z ks. Bartoszem Rajewskim
Kilka dni temu, a dokładniej rzecz biorąc 22.05.2021 na portalu Deon.pl ukazał się tekst ks. Bartosza Rajewskiego, proboszcza parafii na South Kensington w Londynie. Artykuł, pt. „Spektakularne ‘zaśnięcia w Duchu’, egzorcyzmy, mówienie językami” został napisany przed niedzielą Zesłania Ducha Świętego. Po przeczytaniu tego tekstu pojawiły się we mnie bardzo mieszane uczucia. Oto moja polemika, którą początkowo zamieściłem na moim prywatnym profilu na Facebooku oznaczając księdza Rajewskiego, który należał do grona moich facebookowych znajomych. Po opublikowaniu tekstu okazało się, że „znajomymi” na tym profilu społecznościowym już nie jesteśmy i dodam tylko, że ja księdza Bartka z tego grona nie usunąłem. To co napisałem, i zamieszczam poniżej, było więc próbą podjęcia polemiki z autorem.
Oto moje uwagi do tekstu ks. Bartosza Rajewskiego:
- Autor tekstu ze smutkiem zauważa, że w Kościele (rozumiem, że chodzi o Kościół rzymskokatolicki) da się dzisiaj zaobserwować „całą gamę praktyk z różnych wspólnot zielonoświątkowych i protestanckich, które nacisk kładą nie tyle na zrozumienie, co emocjonalne przeżycie”. Księdzu Bartkowi chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze „wspólnoty zielonoświątkowe” należą do gałęzi Kościołów protestanckich więc pisanie o wspólnotach „zielonoświątkowych i protestanckich” jest błędne. W tym kontekście martwi mnie jednak coś innego. A mianowicie wyrażone w powyższym zdaniu przekonanie, że praktyki wspólnot zielonoświątkowych i protestanckich (sic!) są czymś mniej wartościowym niż – domyślam się – praktyki modlitewne/pobożnościowe Kościoła rzymskokatolickiego. Dlaczego tak miałoby być? Nie wiem. Być może ksiądz Bartek hołduje przekonaniu, że wszystko, co „nie nasze” jest złe i sam fakt bycia nie naszym uprawnia nas do odrzucania tego, krytykowania, a nawet pokazywania jako przykład czegoś niewłaściwego. No coż…
- Cytowana wyżej wypowiedź księdza Rajewskiego sugeruje jeszcze coś, a mianowicie, że owe praktyki wspólnot zielonoświątkowych i protestanckich (sic!) są złe, bo nie kładą nacisku na „zrozumienie”, ale na „emocjonalne przeżycie”. W takim ujęciu kryją się dwa fałszywe założenia. Jedno sugeruje, że Kościół Zielonoświątkowy owych „emocjonalnych przeżyć” nie poddaje racjonalnej krytyce oraz to, że emocjonalne przeżywanie kontaktu z Bogiem jest czymś niewłaściwym (?), niestosownym (?), a na pewno czymś gorszym niż podejście rozumowe. Księże Bartku, skąd takie podejście u Księdza? Skąd te wszystkie przekonania? A może są to tylko uprzedzenia, które wyssał ksiądz z mlekiem i miodem płynących seminaryjnych wykładów z pneumonologii? Obawiam się, że albo zabrakło w nich ekumenicznego aspektu, albo robił Ksiądz niedokładne notatki na wykładach…
- Ksiądz Rajewski pisze dalej: „Przybywa ludzi, dla których bardziej niż dojrzała wiara, liczy się specyficzne doświadczenie, potrzeba emocjonalnego przeżycia czegoś”. Wygląda na to, że autor nie cieszy się z tego, że sprawy mają się w ten sposób. Być może woli ludzi trwają w Kościele rzymskokatolickim, bo tak nakazuje im tradycja, zwyczaje rodzinne, czy inne – ale nie emocjonalne – powody. Chyba ksiądz Bartek zapomniał o tym, że ludzie szli za Jezusem właśnie dlatego, że Ten poruszał ich emocje, że pokazał im, że wiara w Boga to nie tylko zachowywanie religijnych praktyk, ale przede wszystkim pełna emocji relacja z Bogiem, który jest miłością (znów te straszne, zielonoświątkowe emocje!).
- W dalszej części swojego wywodu autor przyznaje jednak, że „przeżycie emocjonalne może prowadzić do dojrzałej wiary, jeżeli za nim idzie systematyczna, porządna, nieefektowna formacja”. I znów się strasznie martwię, bo jeśli ksiądz Rajewski jako przeciwwagę dla tego, co krytykuje, chce zaprosić uczestników „eventów” na „systematyczną, porządną i nieefektowną formację”. Brzmi to bardzo poważnie, a nawet dość ponuro i obawiam się, że uczestnicy „eventów” nie będą zainteresowani kolejną porcją nudy nieefektownej formacji serwowanej im przez księży podzielających spojrzenie Bartosza Rajewskiego.
- Następnie ksiądz pisze: „Przybywa ludzi, którzy jeżdżą z „eventu” na „event”, bo potrzebują placebo, potrzebują się lepiej poczuć”. Zatrzymajmy się tutaj na chwilę. Jeśli jest tak jak pisze ksiądz Rajewski to może warto byłoby zadać sobie pytanie dlaczego tak jest? Dlaczego ci ludzie „potrzebują się lepiej poczuć”? Dlaczego ich pragnienie jest tak wielkie, że „jeżdżą z „eventu” na „event”? Podpowiem autorowi tekstu. Dzieje się tak dlatego, że to co, ma do zaproponowania „tradycyjny katolicyzm” jest skoncentrowane na obrzędach, tradycjach, a do tego – zamiast koncentrować się na radości, nadziei i zmartwychwstaniu Chrystusa – sprowadza chrześcijaństwo do cierpiętnictwa. Księże Bartku, proszę spojrzeć do Ewangelii. Tam też widać ludzi, którzy chodzą za Chrystusem, chcą oglądać cuda, albo – po prostu – najeść się do syta, gdy Ten rozmnaża pokarm. Jezus nie zżyma się na to. Nie wyrzuca im, że chcą się lepiej poczuć, albo potrzebują placebo. Nie zarzuca im, że tradycyjna religia „zaczyna ich uwierać, a pociąga to, co tajemnicze i nieznane”.
- Wśród tych tajemniczych i nieznanych rzeczy, o których pisze ksiądz Rajewski znalazły się „spektakularne ‘zaśnięcia w Duchu’, egzorcyzmy, mówienie językami” oraz „nowe prywatne objawienia”. Ksiądz pisze „Takie sytuacje niekoniecznie prowadzą do dojrzałej wiary”. Mam nadzieję, że Ksiądz jest świadomy tego, że każde z tych zjawisk ma swoje biblijne podstawy, a także zostało opisane przez teologię (także tą uznaną przez Kościół rzymskokatolicki). Wiem też, że kwestie te są zbyt często pomijane w czasie wykładów seminaryjnych, więc zachęcam do zaktualizowania wiedzy w tej kwestii. Znajdzie tam Ksiądz informacje także o tym co zrobić, aby te zjawiska wykorzystać do budowania tego, co Ksiądz nazywa „dojrzałą wiarą”. Odnoszę (może błędnie) wrażenie, że Ksiądz te zjawiska odrzuca. Tymczasem odrzucać ich nie wolno, a zadaniem wspólnoty wierzących jest poddawanie ich rozeznawaniu. Mam jednak wrażenie, że tutaj księża Kościoła rzymskokatolickiego przybierają dwie postawy, albo potępiają te zjawiska w czambuł, albo bezkrytycznie je akceptują. Ani jedno, ani drugie podejście nie pomoże w budowaniu „dojrzałej wiary”.
- Cieszę się, że Ksiądz zauważa, że „nieustanne umartwianie, asceza czy odmawianie setek litanii i kolejnych cykli nowenn” nie jest drogą do poznania Boga i że nie musimy zabiegać o Jego życzliwość, bo ta – po prostu – jest.