No, bój się Boga!
Parę tygodni temu, gdy rozmawiałem z moim przyjacielem o nowych tematach na bloga ten rzucił: „Napisz znowu coś o Bogu. Już dawno o Nim nie pisałeś”. Temat we mnie dojrzewał kolejne tygodnie, aż w końcu dzisiaj chcę Was zaprosić do następnego tekstu z cyklu „Szkodliwe przekonania chrześcijan”, a będzie to tekst przewrotnie zatytułowany: „No, bój się Boga!”
“Bój się Boga” Babci Wandy
Pamiętam jak moja śp. Babcia Wanda w różnych sytuacjach napięcia emocjonalnego wypowiadała słowa „No, bój się Boga!”. Słowa te oznaczały niekiedy jej zdziwienie jakąś sytuacją: „No, bój się Boga! Jakże się to mogło stać?!?”, albo niezgodę na jakąś rzeczywistość: „No, bój się Boga! Tak nie może być!”. Niekiedy babcine „Bój się Boga!” oznaczało też gratulacje, np. „Piotruś (takim imieniem obdarzyli mnie rodzice), no bój się Boga, wydałeś swoją książkę!”. Słowa „No, bój się Boga!” w ustach Babci Wandy nie były groźne, choć z czasem zacząłem się zastanawiać nad ich pochodzeniem, sensem i skutkami, które mogą wywoływać w ludzkim życiu.
Lęk przed Bogiem
Było już wiele lat temu. Koniec lat 90-tych i początek dwutysięcznych. Przyglądając się mojej relacji z Bogiem zobaczyłem, że jest ona podszyta ogromnym lękiem. Mentalnie przyjmowałem informację o tym, że Bóg mnie kocha, ale emocjonalnie mocno się Go obawiałem. Ten lęk z jednej strony blokował mój duchowy rozwój pojęty jako budowanie szczerej relacji z osobą Boga, a z drugiej pełnił pewną – jak mi się wtedy wydawało – pozytywną funkcję: skłaniał mnie do unikania grzechu, który (jak wtedy wierzyłem) oddala mnie od Boga. Ten lęk był niekiedy tak ogromy, że w sytuacjach, w których grzeszyłem wydawało mi się, że zaraz dotknie mnie karząca ręka „boskiej sprawiedliwości”, Bóg wymierzy mi stosowną karę.
Bóg jest sędzią sprawiedliwym
Zacząłem mocno pracować nad opanowaniem tego lęku. Zacząłem się nawet zastanawiać skąd ten lęk wziął się u mnie i jak to możliwe, że pomimo studiów teologicznych, ten lęk nieustannie odczuwam. Zauważyłem wtedy, że system religijny, z którego dostajemy obraz Boga, jest przepełniony treściami, których głównym motywem jest wzbudzanie lęku. Jeśli w szkole podstawowej chodziliście na religie to pewnie kazano Wam przyswoić sobie, tzw. „Sześć prawd wiary”. Jedna z nich jest szczególna, a brzmi tak: „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”. Pamiętam jak siostry katechetki (i nie tylko one) z wielkim zapałem uzasadniały na lekcjach religii tę „prawdę”. Przytaczały historie złych ludzi, którzy zostali ukarani przez Boga chorobą, kalectwem lub – o zgrozo! – nawet śmiercią. Opowiadały biblijne historie „bożej” sprawiedliwości, która niszczyła jednostki ludzkie, miasta, a nawet całą ziemię. A wszystko to przez ludzką nieprawość, występki i grzechy.
Problem na całe życie
Lęku przed Bogiem można było się nabyć na lekcjach religii, ale też w gronie najbliższych. Wystarczy, że skierowano do nas w dzieciństwie taką wypowiedź: „Błyska się na niebie. To Bóg się gniewa, bo byłeś niegrzeczny” i niekiedy dostawaliśmy ciężki bagaż na całe życie. A gdy człowiek zaczyna widzieć Boga jako tego, który za zło karze to w rzeczywistości, w której żyje, znajdzie setki „dowodów” na potwierdzenie swojej tezy. I potem zamiast budować z Bogiem relację pełną otwartości i miłości, my próbujemy trzymać Go na dystans i staramy się żyć tak, by nie dać Mu powodów do okazywania gniewu.
Dlaczego więc Kościoły i wspólnoty chrześcijańskie pielęgnują obraz Boga, którego należy się bać? Myślę, że wiele z nich robi to zupełnie bezwiednie. Głoszą doktrynę, która jest przekazywania z pokolenia na pokolenie. I uzasadniana słowami „Przecież tak uczono mojego dziadka, tak uczył mnie ojciec, więc musi w tym być racja”. Są jednak wspólnoty chrześcijańskie, które lęk przed Bogiem wykorzystują do swoich celów. Bo przecież nic skuteczniej nie zapełni ławek kościelnych, czy tacy, jak jakaś klęska żywiołowa, choroba trudna do opanowania, czy inne nieszczęście. A wszystko można spisać na przykład na karb rozpasania seksualnego społeczeństwa, liberalizmu, albo jeszcze czegoś innego… Wywoływanie w ludziach lęku przed Bogiem i jego srogą karą bardzo sprzyja podtrzymywaniu religijności i jest chyba obecne we wszystkich większych systemach religijnych.
Chrześcijaństwo a lęk przed Bogiem
Tymczasem ewangeliczne chrześcijaństwo głosi zupełnie inną koncepcję. Jest to koncepcja Boga – Miłości. Boga, którego nie należy się bać. Boga, który chce być kochany i szanowany, ale nie z powodu lęku, ale z powodu wolnego wyboru każdego człowieka. Prawdziwe, ewangeliczne chrześcijaństwo głosi prawdę o Bogu, który nie daje powodów do lęku. To Bóg, który jest cierpliwy i łaskawy. To Bóg, który rozumie i jest empatyczny. To Bóg, który chętnie wybacza i daruje nam nasze winy. To Bóg, który pozwala popełniać błędy i daje człowiekowi wolność. To Bóg, który pozwala człowiekowi odejść. To Bóg, który współcierpi z człowiekiem, kiedy ten jest dotknięty chorobą czy jakimkolwiek innym nieszczęściem. To Bóg, który nie w trudnych sytuacjach nie mówi: „A nie mówiłem? Takie są właśnie konsekwencje Twoich wyborów”. To Bóg, który jest czystą i nieskazitelną miłością.
Jak wyzwolić się z lęku przed Bogiem?
Rodzi się tutaj pytanie: „Jak wobec tego wyzwolić się z lęku przed Bogiem? Co zrobić, aby przestać się Go bać?”. Podzielę się sposobem, który zadziałał w moim życiu. I choć nie jest to zapewne ani jedyny, ani najlepszy sposób, to jednak – jak wierzę – wiele osób może z niego skorzystać. Co zrobiłem, aby wyzwolić się z lęku przed Bogiem. Zrobiłem trzy rzeczy. Oto one:
- Po pierwsze – założyłem, że Bóg, w którego wierzę jest Miłością i samym Dobrem. Założyłem, że nie muszę się Go bać, a w każdej chwili, kiedy ktoś lub coś będzie mi mówiło, że powinienem bać się Boga, ja będę sobie przypominać moje założenie i będę nie zgadzać się na treści, które budzą we mnie lęk przed Nim. Jak to robiłem? Pamiętam jak kiedyś w moje ręce wpadł „Dzienniczek” siostry Faustyny Kowalskiej. To był czas, że wielu ludzi go czytało. Chciałem więc przeczytać i ja. Jednak dość szybko odkryłem, że oprócz przesłanie o Bożym miłosierdziu, które jest główną osią tego dzieła, jest tam mnóstwo treści, które wzbudzają mój lęk przed Bogiem. Postanowiłem więc odrzucić lekturę i nigdy już do niej nie wróciłem.
- Pewnie zastanawiacie się dlaczego odrzuciłem tą książkę i czy to, co zapisała w nich Faustyna nie jest prawdą. Odpowiadając na to pytanie opowiem o drugiej ważnej rzeczy, którą zrobiłem, by wyzwolić się z lęku przed Bogiem. Postanowiłem, że wszystko będę odnosić wyłącznie do Ewangelii i postaci Jezusa z Nazaretu i jego nauczania. Przeglądając „Dzienniczek”, a potem inne książki zadawałem sobie proste pytanie: „Czy to co tam czytam jest zgodne z Ewangelią i zawartym w niej nauczaniem Jezusa Chrystusa? Czy to jest Dobra Nowina?”. Odpowiedzi przychodziły same. Ewangelie pokazują Boga, który nie gniewa się na człowieka, nie zsyła na niego nieszczęść i nie rzuca gromami. Ewangelie pokazują Boga, który kocha, chętnie przebywa z tymi, których inni uznają za grzeszników i który oddaje za człowieka swoje życie. Dodam tylko, że aby ten drugi sposób był skuteczny należy dobrze znać Ewangelię. To nie może być tylko „znajomość” Ewangelii z katechezy szkolnej, czy kazań. Taka „znajomość” jest niewystarczająca, bo często jest skażona czynnikiem ludzkim.
- Trzecia rzecz, którą zrobiłem była – jak wtedy mi się wydawało – bardzo odważna. Na jakiś czas przestałem uczęszczać do spowiedzi. Już wyjaśniam o co chodziło. Mój lęk przed Bogiem dotyczył grzechu. Gdy zdarzało mi się popełnić jakiś grzech ciężki, wpadałem w ogromne poczucie winy i lęk. Biegłem do konfesjonału, ale de facto nie po to, aby – jak głosi Kościół katolicki – pojednać się z Bogiem (sic!), ale po to, aby uniknąć kary za moją nieprawość. Pamiętajcie, że to był czas, gdy wierzyłem, że grzech (zwłaszcza grzech ciężki) jest związany z koniecznością ukarania mnie przez Boga. Gdy szedłem do spowiedzi, chciałem ten kary uniknąć. Postanowiłem więc, że przestaję się spowiadać i sprawdzę, czy rzeczywiście Bóg mnie ukarze, czy nie. Na początku było mi bardzo trudno. Lęk był ogromny. Jednak potem zacząłem panować nad lękiem. Bóg nie tylko mnie nie karał, ale zaczynałem mieć coraz mocniejsze odczucie Jego bezinteresownej miłości. Mijały miesiące, a ja nie wpadłem w żadną chorobę, nie uległem wypadkowi, ani nikt z moich bliskich nie umarł. Z tygodnia na tydzień lęku było coraz mniej i mniej, aż w końcu zupełnie zniknął. U kratek konfesjonału pojawiłem się dopiero wtedy, gdy poczułem zupełną wolność od lęku przed Bogiem. I muszę Wam napisać, że to było niesamowite doświadczenie.
Bóg nie jest sędzią sprawiedliwym, który karze za zło. On jest Miłością. Nie musimy się Go bać, a jeśli odczuwamy lęk to powinniśmy się z niego wyzwolić.
Pomagam ludziom w rozwoju życia chrześcijańskiego w oparciu o Ewangelię. Jeśli szukasz pomocy zapraszam do kontaktu.
Tutaj możesz zapoznać się krótkim opisem tego jak pracuję i ofertą cenową – mentoring.
Tag:lęk przed Bogiem
4 komentarzy
Dziękuję za ten tekst. Ja obecnie czuję lęk przed opuszczeniem niedzielnej Mszy. Przez roxum wiem że to ludzki, kościelny nakaz ale w sercu jezt lęk…
Bóg nie chce, żeby się Go Pani bała. On chce, aby Go Pani kochała bez lęku.
Dla mnie “Dzienniczek” s. Faustyny był jedną z najbardziej traumatyzujących lektur w życiu. Czasem, gdy lęki związane z tego typu tekstami wzmacniają się (dziś Niedziela Miłosierdzia) szukam ludzi z podobnymi odczuciami i gdy ich znajduję odczuwam lekką ulgę. W “Dzienniczku” jest sporo inspirujących treści, ale całość jest niezłą pożywką dla mojego neurotyzmu.
Z “Dzienniczkiem” siostry Faustyny jest podobny problem jak ze Starym Testamentem. W Starym Testamencie jest dużo opisów Boga mściwego, okrutnego i zabijającego ludzi za nieposłuszeństwo. I wielu chrześcijan zatrzymuje się jedynie na tym właśnie karmiąc swoje lęki. Tymczasem, jako chrześcijanie, ze Starego Testamentu powinniśmy przyjmować tylko to, co jest zgodne z Ewangelią. Podobnie powinno być z “Dzienniczkiem”. Przyjmujemy z niego przesłanie o Bożym Miłosierdziu, które jest zgodne z Ewangelią, w wszystko, co jest z nią niezgodne – odrzucamy.